poniedziałek, 23 maja 2016

Ojcowie na start 2016 - bo najważniejsza jest dobra zabawa

Jak już kiedyś pisałem, w naszej rodzinie w zawodach startuję przede wszystkim ja. Ale są takie zawody, które są robione wyłącznie dla dzieci, gdzie głównymi bohaterami rywalizacji są właśnie dzieci, a rodzice dopingują, opiekują i spędzają czas ze swoimi pociechami. To wyścig, czy bardziej rajd rowerowy Ojcowie na start. W sobotę 21.05.2016 po raz drugi stanęliśmy na starcie tych zawodów we Wrocławiu i po raz drugi bardzo dobrze się bawiliśmy, nawet moja Żona, która rywalizacji nie lubi.

Zanim dzieci staną na starcie, pierwsze zadanie, z którym muszą zmierzyć sie rodzice to logistyka. Przetransportowanie czterech rowerów, dwóch fotelików i rowerka biegowego oraz całej naszej szóstki przekroczyło możliwości naszego samochodu rodzinnego i musieliśmy jechać na dwa auta. Zamontowanie tego wszystkiego, zapakowanie to co najmniej godzina. Na szczęście mam już doświadczenie :).

Z naszej czwórki w zawodach udział miały wziąć najstarsze dzieci. Sześciolatek nie chciał, a na start czterolatka był nas za mało, został więc mu tylko krótki wyścig rowerków biegowych.

W tym roku zawody odbywały się w Lasku Strachocińskim, czyli po drugiej stronie Wrocławia. Ponieważ to daleko, wyjechaliśmy ze sporym wyprzedzeniem. Podróż poszła sprawnie, byliśmy więc sporo wcześniej. Organizatorzy zadbali o uczestników - duży wygodny parking blisko biura zawodów i startu. Sprawnie odebraliśmy numery startowe - mam wrażenie, że ponownie działało to lepiej niż roku temu. Zostały tylko ostatnie przygotowania rowerów i można było udać się na start.

Po oficjalnym otwarciu zawodów udaliśmy się do strefy startu. W tym roku zdecydowano się w poszczególnych kategoriach na start indywidualny, przez co trzeba było dłużej poczekać na rozpoczęcie wyścigu, ale na trasie było wyraźnie luźniej.

W przeciwieństwie do ubiegłego roku, gdy jechałem z córą, w tym roku przyszło mi jechać z najstarszym synem. Po tym, jak zrezygnował z Bikemaratonu, chyba zależało mu, aby dobrze pojechać w tym wyścigu. Na dokładkę w foteliku nasz sześciolatek. Żona z córą i czterolatkiem w foteliku, ale w innej kategorii wiekowej, więc musimy się rozdzielić.

Krótkie oczekiwanie w strefie startu i ruszamy. Albo stres, albo roztargnienie, bo syn źle ustawił przerzutki. Chwilę zajmuje mu ustawienie wszystkiego, aby sprawnie jechać. Widzę, że chce jechać szybko, ale staram się do hamować, bo to nie kilkaset metrów, ale jednak 8km. Po kilkuset metrach dojeżdżamy do zawodnika, który startował przed nami. Chłopak ambitnie próbuje nie dać się wyprzedzić. Tak się skupia na tym, że nie zauważa zakrętu, lekko się na nim gubi, dzięki czemu spokojnie go wyprzedzamy. Jedziemy dalej swoje (16-17km/h). Zaczynają dojeżdżac do nas szybsi zawodnicy. Moje dziecko z godnością przyjmuje fakt bycia wyprzedzonym i nie wdaje się w żadne szarpanie - jedzie swoje. Ja trochę się ślizgam na slickach i wyboistej trasie, ale udaje się na szczęście uniknąć upadku, choć momentami jest blisko.
Po 4km po lesie dojeżdżamy do fragmentu trasy wiodącego szeroką równą drogą po wałach. Syn przyspiesza i następne 3km jedziemy ze średnią ok.20km/h. Tak szybko moje dziecko jeszcze nie jeździło. Ktoś nas wyprzedza, kogoś wyprzedzamy, ale jest szeroko, bezpiecznie, więc bez większych nerwów. Po 7km widać metę. Syn jeszcze trochę przyspiesza, by ostatnie 700m przejechać ok.21km/h. Wpadamy na metę po niecałych 25min. Odbieramy zasłużony medal i idziemy czekać na nasze Panie.

Odstawiamy rowery i przechodzimy na ostatnią prostą trasy. Cały czas wjeżdżają kolejni zawodnicy, staramy się ich dopingować. W końcu pojawia się druga połowa naszej rodziny. Podbiegam i dopinguję córę do finiszu. Na jej twarzy maluje się uśmiech, pochyla się i mocniej naciska na pedały. Biegnę za nią, jak kończy wyścig. Również odbiera medal, jak również najmłodszy jadący z moją Żoną. Widać, że on jest najbardziej przejęty. Później dowiem się, że Panie miały jeden postój (na picie), a najmłodszy mocno dopingował siostrę do szybkiej jazdy.

Gdy ogarniamy się na mecie idziemy coś zjeść. Jest grill. Kolejka dość długa, ale idzie raczej sprawnie. Ceny niemałe, na szczęście porcje, które dostaliśmy solidne. Nasz sześciolatek po szybko spożytym posiłku zaczyna odkrywać zalety roweru starszej siostry. Myślę, że gdyby pojeździł na nim wcześniej, chętnie wziałby udział w wyścigu i miałby szansę na dobry rezultat.

Teraz już tylko czekamy na wyścig rowerków biegowych. Miał być wcześniej, ale się przedłuża wyścig główny. Ale w końcu jest. Nasz czterolatek staje na starcie, na twarzy pełne skupenie. Tutaj również start falowy, więc musi odczekać swoje. W końcu jego kolej. Ruszyli. Wystrzelił jak z procy, zostawiając konkurencję z tyłu. Obok biegnie starsze rodzeństwo i go dopinguje. Niezagrożony wpada na metę jako pierwszy - widać, że był z tego bardzo dumny. Odbiera drugi tego dnia medal.

W tym momencie po raz drugi sie z Żoną rozdzielamy - ja zostaję na dekoracji i losowaniu, a Żona jedzie załatwiać inne sprawy. Ale dekoracja się przedłuża, dzieci zmęczone już i upałem i intensywnym dniem, tak wiec się poddajemy i jedziemy do domu. Zostają już tylko komentarze, jak im się podobało i jak fajnie było :).

Choć zeszło na tym ponad pół dnia (do domu docieramy po 16.), trzeba było jechać na drugi koniec Wrocławia, to nie żałujemy. Dzieci zadowolone, spędziły mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Pogoda dopisała. Organizator stanął na wysokości zadania, co zasługuje na tym większe uznanie, bo zawody były bezpłatne. Za rok bardzo chętnie wrócimy na start. Szkoda, że Nadarzyn tak daleko, bo chętnie jeszcze raz pojechalibyśmy w tym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz