środa, 11 maja 2016

Duathlon Czempiń - równia pochyła z całkiem miękkim lądowaniem

Zawody duathlonowe w Czempiniu znalazłem gdy kalendarz startów był praktycznie zamknięty. Ale gdy okazało się, że nie będzie Sieroszewic, że nieprawdopodobnie pasuje do mojego zapchanego wydarzeniami rodzinnymi kalendarza majowego, a do tego ma ciekawą i wymagającą formułę 10/60/10, nie było opcji, aby nie ponegocjować z Żoną. Negocjacje były krótkie, zakończone sukcesem, dzięki czemu w sobotę 07.05.2016 mogłem stanąć na starcie i ukończyć te atrakcyjnie zapowiadające się zawody. A że rzeczywistość zawodów daleko wyprzedziła moje oczekiwania, tym bardziej jestem zadowolony :).

Czempiń jest ok.130km od domu, a ponieważ start dystansu długiego był o 12.30, a rowery można było wstawiać do godz.12, to można było spokojnie wyjechać po śniadaniu, wystartować w zawodach i wrócić na późną kolację. Dla mnie bomba.

Do Czempinia wybrałem się z kolegą Kazikiem, dzięki czemu podróż minęła szybko na miłej rozmowie, a i dochodził smaczek wzajemnej rywalizacji (choć Kazik jest niewątpliwie bardziej doświadczonym triathlonistą i lepszym sportowcem). Z powodu pozamykanego ruchu i mojego błędu przy planowaniu trasy dojechaliśmy praktycznie w ostatniej chwili przed zamknięciem biura zawodów. Ale to nie był żaden problem, bo biuro dalej pracowało i bardzo życzliwie nas obsłużyło. I był to początek całego mnóstwa życzliwości, której tego dnia doświadczyłem/doświadczyliśmy czy też obserwowaliśmy w Czempiniu. Przykład - spóźniony zawodnik, któremu bez kłopotów wydano pakiet ok.30min przed startem.

Miasteczko zawodów (start/meta, strefa zmian, scena, atrakcje dla kibiców, w tym dzieci) były bardzo sprawnie zorganizowane na niedużej przestrzeni, dzięki czemu było tam miło i wygodnie.

Pogoda tego dnia była iście letnia - ponad 20oC, bezchmurne niebo i ślicznie świecące słoneczko wskazywały, jakie będą warunki na trasie. Z tego względu musiałem zrewidować swoje rachuby na łamanie 4h, bo nie było takiej możliwości, abym w takich warunkach to zrobił.

Pakiet startowy, jak na takie długie i skomplikowane organizacyjnie zawody przy wpisowym 90PLN przebogaty - koszulka, rękawki kolarskie, pokrowiec na rower, profesjonalnie wykonane numery startowe. Koszulka i rękawki wygrywają obecnie jako najfajniejsze rzeczy "postartowe" i będę się w nich "lansował" przy każdej okazji ;).

Po odebraniu pakietu szybko się przebraliśmy i wstawiliśmy się do strefy zmian. Później krótka rozgrzewka (2km biegu i trochę rozciągania) i odprawa ze strony organizatora. Przed 12.30 ustawiamy się na linii startu, aby punktualnie (jak ja to lubię) o 12.30 rozpocząć rywalizację. Strzał startera i poszły konie po betonie ;).

Bieg 10km

Zaczynam tempem 5:10min/km i na tym etapie udaje się je bez problemu utrzymać. Po 2-3km formuje się grupka 4 osób, które biegną w podobnym tempie. Ze względu na wiejący wiatr postanawiam się jej trzymać, mimo że tempo wydaje mi się nieco zbyt wysokie - wolę się męczyć tempem niż walczyć z wiatrem.
Zaczyna robić się coraz cieplej, ale znow widać, że organizator stanął na wysokości zadania - praktycznie co 1km są punkty z wodą, a na nich sprawnie działający wolontariusze, więc nie ma problemu, aby się na bieżąco schładzać i nawadniać. Jest też izo, ale nauczony doświadczeniem z pierwszego mojego nocnego półmaratonu we Wrocławiu piję tylko wodę.
Wspólnie docieramy do 9km, na którym towarzystwo zaczyna jakby zwalniać. Wychodzę na przód i staram się dać zmianę (pierwszy raz), ale grupa się rozsypuje.
Etap kończę z czasem ok.52min. Zacząłem z wysokiego C i zastanawiam się, jak będzie dalej. Późniejsza analiza wyników pokazuje, że moje zadowolenie było nieco na wyrost, bo już na tym etapie ok.80% stawki było przede mną - nie dość, że bardzo dobrze zorganizowane, to są to mocno obasdzone zawody.

T1

To mój debiut z SPD-kami, więc strefa zmian jest skomplikowana - założyć kask, zjeść banana, zmienić buty, przełożyć zegarek i zmienić jego tryb, przełożyć numer, nie zapomnieć roweru. Udało się wszystko oprócz zegarka, który zakładałem i ustawiałem już siedząc na rowerze. Mimo tego, a może dzięki temu uwinąłem się w strefie poniżej 2min. Przy okazji był to koniec zdobywania przewagi nad Kazikiem - we wszystkich następnych etapach już tylko traciłem.

Rower 60km

Trasa 60km zorganizowana była jako 3 pętle 20km z dwoma agrafkami i punktem odżywczym na początku pętli. Bałem się tych nawrotów, ale akurat na nich poradziłem sobie dość sprawnie.
Licząc czasy na 4h marzyłem o średniej w okolicach 26km/h. Już początek pokazał, że będzie ciężko - wiało mocno w twarz (nie były to co prawda Sieroszewice sprzed roku, ale wiało mocno). Wiedziałem, że w drugiej części pętli będę odrabiał, ale rzadko udaje się odrobić to, co się straci.
Na pętli w 3 punktach stali zorganizowani kibice - super sprawa! Nie wiem, jak się to dzieje, ale jak nie skupiałem się na kręceniu, ale na kibicach, to noga od razu lepiej podawała - szkoda, że nie stali na całej trasie ;).
Na 8km wyprzedził mnie Kazik - widać było, że zakładane 30km/h jest w jego zasięgu. Na kolejnych pętlach tylko obserwowałem, jak powiększa swoją przewagę nade mną.
Muszę przyznać, że 60km minęło mi spokojnie i dość szybko, mimo że jechałem je ponad 2h21min. Pewnie dlatego największym problemem były stopy drętwiejące od SPD - pod koniec musiałem regularnie się wypinać, aby dać im odpocząć.
Najwięcej działo się na 3 pętli. Najpierw nie udało się wziąć butelki z wodą - moja wina bo jechałem za szybko. Na ostatnie 20km miałem może szklankę izotonika. Mimo tego zacząłem robić coś, czego mi się nie udało zrobić wcześniej - wyprzedziłem 3 osoby. Mam wrażenie, że one mnie wyprzedziły na samym początku, więc mimo że rower obiektywnie był słaby, to pojechałem go równo od początku do końca. Były więc jeszcze pewne powody do zadowolenia ;).

T2

Druga zmiana teoretycznie prostsza. W praktyce nie tak prosto. Aby włożyć rower musiałem powalczyć z rowerami sąsiadów. Zmiana butów sprawnie, zabranie i przełączenie zegarka w tryb biegowy sprawnie, ale nie ma czapeczki. Kilkanaście sekund się rozgądałem, zanim wypatrzyłem ją w sąsiedniej skrzynecze. Finalnie wyszło ponad 2min i ruszyłem na trasę biegową.

Ostatnie 10km

Ruszam biegiem, ale nogi nie chcą nieść. Od nagrzanego asfaltu bije gorąc, zaczynam odczuwać temperaturę (mści się brak butelki na ostatniej pętli i możliwości schłodzenia się). Jeszcze 1.km, po rowerze, robię w 5:30min/km, ale później zaczyna się marszobieg. Później dojdę jeszcze do wniosku, że ponad 4h rywalizacji to nie jest to, do czego aktualnie jestem przygotowany.
Mija mnie pierwszy wyprzedzony przeze mnie zawodnik. Idzie z takim tempem, że nie próbuję go nawet gonić. Wyprzedza mnie drugi, ale 100m dalej również zaczyna iść. Ponieważ zawody są liczone wg czasu brutto, walka o pozycję toczy się bezpośrednio na trasie. Widzę, że jest możliwość, aby tej jednej pozycji nie stracić. Zwiększam udział biegu, choć dalej trwa marszobieg. Udaje mi się dogonić i przegonić tego zawodnika. Mam może ze 100m przewagi - finiszu na mecie nie będzie, ale muszę się mieć ciągle na baczności. I tak oglądając się, aby nie dać się wyprzedzić podążam w stronę mety.
Na tym odcinku z całą mocą ujawnia się życzliwość wolontariuszy - pytają, czy chcę wodę, owoce, zachęcają do dalszej walki, robią chyba dosłownie wszystko, aby pomóc. Różne zawody widziałem, ale ci młodzi ludzie tutaj naprawdę się starali nam pomóc. Na ostatniej pętli starałem się na każdym punkcie podziękować - jeśli gdzieś zapomniałem, to dziękuję tutaj.
Etap ukończyłem w czasie poniżej 1h10min. Tak słabo 10km nie biegałem od momentu rozpoczęcia przygody z bieganiem. Nawet jak walczyłem z kontuzja, to biegałem nieco ponad 1h.

Meta

Na metę wbiegłem z czasem nieco ponad 4h26min i przewagą ok.50s nad "goniącym" mnie zawodnikiem. Odebrałem medal, napiłem się i poczekałem na tego zawodnika, aby podziękować mu za walkę. Później poszedłem szukać Kazika i jedzenia. Kazika znalazłem szybko, a dalej czekały mnie kolejne miłe zaskoczenia. Takiej ilość jedzenia nigdy nie dostałem po zawodach. I do tego było dobre :). Było również zime piwo, ale niestety musiałem obejść się smakiem, bo byłem kierowcą. W tym momencie skorzystał Kazik, bo mógł się spokojnie napić :). Dla mnie hitem był arbuz, którego zjadłem niemało kawałków - na szczęście nikt nie bronił, ani nie wyliczał.
W momencie w którym jedliśmy i piliśmy na metę docierali ostatni zawodnicy. Muszę przyznać, że sposób w jaki zostali powitani powodował, że trochę załowałem, że dotarłem tak wyraźnie przed nimi. Nie wiem, jak witano zwycięzców, ale tym ostatnim zawodnikom musiało być naprawdę miło.

Jeśli nie były to najlepsze zawody, w których startowałem, to na pewno są w pierwszej trójce. Kameralnie, sprawnie, profesjonalnie, niezwykle życzliwie. A mój występ jak tytułowa równia pochyła - im dalej tym gorzej. Dobry pierwszy bieg, rower słaby, ale równy i na miarę możliwości oraz całkowita klapa na ostatnim etapie z odrobinką słodyczy na mecie w postaci udanej walki o pozycję.
Słyszałem, że za rok mogłyby to być Mistrzostwa Polski. Dla organizatorów to prestiż, ale chyba wolałbym nie, bo taka kameralna forma świetnie zorganizowanych zawodów bardzo mi odpowiada. Tak czy siak mam nadzieję do zobaczenia za rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz