środa, 17 sierpnia 2016

XIX Kolarski Wjazd na Okraj - wydanie drugie, poprawione

W przeciwieństwie do ubiegłego roku Kolarski Wjazd na Okraj rozgrywany zawsze 15.08 zaplanowany był od dawna. A w sytuacji, w której moje plany biegowe coraz bardziej legały w gruzach to właśnie rower i perspektywa startu w Kowarach dawały mi szansę i motywację do regularnej aktywności i pracy nad kontuzją, a sam start stawał się jednym z ważniejszych w 2. połowie roku. Więc byłem, wystartowałem, poprawiłem się, a po wszystkim udało się spędzić bardzo miłe popołudnie z Żoną.

W ten sierpniowy weekend do wyboru były dwie imprezy kolarskie: Bike Challange we Wrocławiu i właśnie Okraj. W Bike Challange'u chciałem jechać 120km, ale jak policzyłem, że to oznacza cały dzień wyjęty, to wybrałem Kowary, które znałem i które oprócz startu dawały szansę na ciekawe spędzenie czasu z rodziną. A kiedy okazało się, że Bike Challange we Wrocławiu w ostatniej chwili został odwołany tym bardziej nie żałowałem swojego wyboru.

Plan dnia był podobny jak rok temu, z tą różnicą, że byliśmy sami z Żoną bez dzieci (które zostały u babć). Wyjazd z samego rana, przyjazd  ok.8 do Kowar. Następnie odebranie numeru (tym razem byłem 4), później Msza św i już można szykować się do startu.

Cały czas zastanawiam się jak jechać, mając w szczególności w pamięci jak szybko "umarłem" rok wcześniej, czując również w nogach kilometry ostatniego tygodnia. Jeżdżąc regularnie rowerem do pracy czułem, że jeździ mi się łatwiej, szybciej niż na początku wakacji. Dwa mocne treningi na trenażerze pokazały, że jestem gotowy na 50min równego, mocnego wysiłku. Taki gdzieś cel się przybliżał - złamanie 50min, ale najważniejsza miała być równa jazda do początku do końca.

Rozgrzewka to 3km w górę trasą zawodów. O ile początek dość łatwy, o tyle niecałych 2km zaczyna się najtrudniejsza część podjazdu. Spokojnie ją pokonuję, aby się nie umęczyć i widzę, jak duży błąd popełniłem tutaj rok temu. Po kolejnym kilometrze zawracam i zjeżdżam do startu. Jeszcze ostatnie przygotowania (w tym rezygnacja z nowej, reprezentacyjnej koszulki startowej) i staję na początku stawki.

Na starcie przede mną stoi ojciec z synem. Zagaduję, nawiązuje się miła rozmowa. Okazuje się, że młody zawodnik ma 10 lat (tyle, co mój najstarszy), a pod Okraj treningowo wyjechał w czasie 53min! Tata będzie towarzyszył synowi, aby ten zrobił to, co również jest moim celem, czyli równo od początku do końca przejechał dystans zawodów. Aż mi się oczy zaświeciły z zazdrości. Zbliża się godzina startu, więc życzymy sobie powodzenia.

Nadchodzi moja kolej. Pierwsze 1.5km jeszcze po Kowarach, ale trasa jest już pofałdowana. Dojeżdżam do tej najtrudniejszej części, ustawiam przełożenie 1x1 i jadę równo i mocno (jak na mnie) 15-16km/h. Po tej sekcji następuje ok.4km nieco łagodniejszych. Ustawiam 1x3, momentami 1x4 i jadę równo ok.16-17km/h. Jedzie mi się bardzo dobrze, nogi bolą, ale nie na tyle, aby zatrzymać. Kojarzę z profilu podjazdu, że środkowa część będzie nieco trudniejsza. Średnia prędkość jazdy nieco spada, ale dalej oscyluje ok.15km/h. Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy, ale nie mam takiego wrażenia, że jest ich całe mnóstwo jak rok wcześniej. Kolejne kilometry wydają mi się coraz trudniejsze, co jest dla mnie zaskoczeniem, bo uwidziało mi się, że ostatnie 2-3km są wyraźnie łatwiejsze (choć profil stanowczo temu zaprzecza). Mimo wszystko jadę dalej, choć wolniej (14-15km/h) na coraz większym zmęczeniu. Tam gdzie mogę wrzucam 1x3, aby urywać kolejne sekundy. Na 13.km, który wcale nie jest najtrudniejszy jadę najwolniej - w tym momencie byłem już ujechany i marzyłem tylko o mecie. Końcówka wyścigu jest faktycznie łatwiejsza (ale to kilkaset metrów, a nie 3km), nawet lekki zjazd. Jest na tyle nieźle, że mam siłę finiszować wyraźnie dynamiczniej niż rok wcześniej. W tym roku mogę napisać - wpadam rozpędzony na metę (zegarek zmierzy prędkość chwilową ponad 36km/h). Zatrzymuję się za metą, zatrzymuję zegarek, dostaję medal, zabierają chip. Czas nieco ponad 51min, ponad 4.5min szybciej niż rok temu. Choć znowu umarłem, to dużo później i dużo mniej niż rok temu. I finalnie wyszedł najlepszy dotychczasowy start na szosie, jeśli patrzeć na moją pozycję w OPEN-ie.

Taki oto przyjemny medal dostałem na mecie.

Chwilę ogarniam się na mecie i pora na realizację dalszego planu dnia. A on zakłada zjazd na stronę czeską. 16min dobrej zabawy ze średnią prędkością ponad 40km/h i maksymalną ponad 60km/h :). Na dole prawie zgodnie z planem spotykam się z Żona i już samochodem jedziemy do Pecu, aby wjechać na Śnieżkę. A w drodze powrotnej przez Okraj ponownie zjazd, tym razem do Kowar - ponad 17min równie dobrej zabawy i jeszcze większą prędkością maksymalną :). To był udany wyjazd.

PS1. Dziesięciolatek pokonał trasę w niecałe 48min! Gratulacje :).
PS2. Miedzy pierwszym a drugim zawodnikiem na mecie było 0.4s (słownie: cztery dziesiąte sekundy).
PS3. Za rok wracam, aby z hukiem połamać 50min. Może uda się namówić syna do startu :)?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz