wtorek, 9 sierpnia 2016

Kontrolna Trzydziestka - DNF. I co z tobą mój maratonie?

Kontrolna Trzydziestka z Decathlon rozgrywana w niedzielę 07.08.2016r. miała mi dać odpowiedź, czy mam jakiekolwiek szanse przebiec wrocławski maraton rozgrywany za 5 tygodni, czyli 11.09. Miała dać odpowiedź, czy moje pasmo, które ostatnio męczę rolowaniem wytrzyma taki dystans. Odpowiedź dała jednoznacznie negatywną, ale czy to znaczy, że mam sobie odpuścić maraton?

Trzy dni przed startem przyszła przesyłka z rolką Blackroll i przez te dni pracowicie rolowałem i rozciągałem pasmo zgodnie z zaleceniami fizjoterapeuty. Wiedziałem, że czas jest ekstremalnie krótki, ale obserwując jak maleje bolesność rolowania miałem nadzieję na wyraźną poprawę. Jeśli nie nawet pełne 30km, to spokojnie pokonanie dystansu półmaratonu.

W dniu zawodów testowałem poranny rozruch podpatrzony o Warszawskiego Biegacza (i lekko zmodyfikowany na okoliczność pasma): pobudka, 2km spaceru, 5min rozciągania pasma, lekkie śniadanie, dojazd na miejsce startu, 2km truchtu i jeszcze krótkie rozciąganie. Przed startem czułem się super, miałem wrażenie, że noga pracuje płynnie, miękko jak nigdy. Pełen nadziei stawałem na starcie.

Plan na bieg był prosty - jak długo się da biec tempem na 4h w maratonie, czyli ok.5:40min/km. Po tym jak rok temu na początku pognałem, a później umarłem, a do tego moje treningi nie wykraczały poza kilka km ze względu na pasmo, to celowanie w szybsze tempo byłoby nieracjonalne.

Praktycznie punktualnie o 9.00 start. Na początku trochę tłok, ale szybko udaje się złapać tempo zbliżone do docelowego. 1.km w okolicach 5:50min/km, ale gdy robi się luźniej, to 2.km już w tempie 5:30min/km. Biegnie się bardzo przyjemnie - mimo że świeci słońce większość trasy skryta jest w cieniu drzew. Na tym etapie zauważam, że biegnąca obok mnie zawodniczka (nr 297, pozdrowienia dla p.Izy) biegnie bardzo podobnym tempem. Postanawiam trzymać się jej. Okazuje się to bardzo dobra decyzja. Kolejne 8km przebiegniemy razem z aptekarską dokładnością w tempie od 5:35-5:42min/km. Mogło by tak być do mety... Niestety, pod koniec 2 pętli, kiedy zegarek pokazuje 10.3km pojawia się znany, wyraźny ból przy lewym kolanie. Przechodzę do marszu, ale postanawiam dotrzeć do końca pętli. Zauważam, że w marszu nic nie czuję. Próbuję więc podbiec. Również jest dobrze. Zaczynam się zastanawiać, czy może jednak nie rozpoczynać trzeciej pętli. Po kolejnym kilometrze marszobiegu i rozważań pojawia się kolejne mocne ukłucie i decyzja jest jedna - koniec pętli to koniec biegu. Docieram do punktu kontrolnego i schodzę z trasy. Drugi raz w mojej karierze biegowej będzie DNF. Jeszcze tylko biorę wodę z punktu z napojami, idę do samochodu i jadę do domu.

Nie ukończyłem, moje plany maratońskie coraz bardziej stają się nieosiągalne. Ale nie jestem jakoś bardzo rozczarowany czy załamany - w głowie mam to co jakiś czas temu napisała Kasia Gorlo w swoim wpisie "Cieszyć się z bycia aktywnym". Wieczorem pójdę potruchtać 2km, aby ponownie spotkać się z rolką. Następnego dnia czeka na mnie moja szosówka i ponad 40km rowerem do pracy i z powrotem, w tym z najmłodszymi chłopakami rano do przedszkola (i tak przez cały tydzień, mam nadzieję). W najbliższy weekend Kolarski Wjazd na Okraj. A maraton jak nie we wrześniu, to pewnie nieco później.

PS. P.Iza ukończyła bieg w solidnym czasie ok.2h55min. Gratuluję pani Izie wyniku a sobie decyzji o wyborze towarzyszki biegu :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz