środa, 13 kwietnia 2016

Półmaraton Bitwy pod Legnicą - dobrze żarło i zdechło

Po tym jak na ulubionym Cycling Factory przeczytałem entuzjastyczne posty Michała o Barcelonie, czy Sobótce zapragnąłem napisać post o tym, jak mi się bieg udał, jaki fajny rezultat zrobiłem. Pierwsza okazja do takiego biegu była w niedzielę 10.04.2016 w Półmaratonie Bitwy pod Legnicą. I choć w sumie z biegu jestem zadowolony, to na wymarzony wpis muszę jeszcze poczekać.

Cel na bieg był prosty - zbliżyć się i zejść poniżej 1h50min. Oznaczało to tempo w okolicach 5:10min/km. Spodziewałem się raczej płaskiej trasy - z własnych doświadczeń (wychowałem się tutaj) identyfikowałem tylko jeden podbieg, ok.8km.


Długo nie mogliśmy ułożyć logistyki na ten dzień, ale jak okazało się, że 2 dni później są urodziny mojej teściowej plan był jeden - rodzina jedzie do teściowej, ja na bieg, a późniem razem świętujemy.

Start o 10:00. Po 9:00 odebrałem pakiet, później oddałem rzeczy do depozytu, wciągnąłem banana i żel, krótka 2km rozgrzewka i o 9:50 stałem na starcie. Pogoda tego dnia była mocno biegowa - brak słońca, padający deszcz i przewidywany wiatr w plecy. Pierwszy raz sprawdziłem patent na takie okoliczności, znaleziony gdzieś w czeluściach Internetu - worek na śmieci założony jako narzutka. Dobrze chroni przed deszczem, utrzymuje ciepło, przed biegiem nie żal wyrzucić. Działa!

Punktualny start, lecz to impreza kameralna, więc bez głośnej muzyki czy innych fajerwerków. Na starcie garstka osób, ale to pewnie przez pogodę.

1-6km

Pierwsze 6km ulicami Legnicy. Tempo jak w aptece pomiędzy 5:08 a 5:10. Któryś kilometr w 5:03, ale od razu powstrzymałem własne zapędy i wrócilem do planowanego tempa. Po 1km robi się luźno i można spokojnie biec swoim tempem. Na 2km stoi moja Żona - fajnie mieć swoich kibiców, zwłaszcza jak robią Ci zdjęcia :). Jest to dla mnie podróż sentymentalna - biegnę w miejscu, gdzie się wychowałem - dom rodzinny, podwórko, szkoła podstawowa, średnia. Łezka się w oku zakręciła. Średnie tempo po 6km to 5:08min/km, czyli nawet lepiej niż w planie.

7-12km

Zaczyna się ok.2km podbieg w Grzybianach. Z jazdy rowerem zapamiętałem, że jest dość stromo. Szosa jakby szła łagodniej niż ścieżka rowerowa. 7km robię 5:20min/km, na 8km wraca 5:08. Pierwszy bufet i miłe zaskoczenie - stoliki z dwóch stron. Nie trzeba się rozpychać łokciami, aby wziąć wodę. Wciągam żel i zastanawiam się, że skoro najgorsze mam za sobą, to może już przyspieszać. Ale zdrowy rozsądek mówi, aby z przyspieszaniem czekać do 17km.
Na końcu podbiegu w Grzybianach łapię małą grupkę, za plecami której się chowam przed wiatrem. Tempo komfortowe, zaczynamy trochę żartować. W dobrych humorach mijamy punkt kontrolny na 10km. Zaraz za nim uświadamiam sobie, że przed nami jest kolejny podbieg - pod Taczalin (Przełęcz Taczalińska, jak żartują sobie towarzysze biegu). Tempo wciąż w okolicach 5:09, myślę sobie, że najgorsze za mną, więc nie ma powodu do niepokoju.

13-16km

Zaczyna się podbieg pod Taczalin. Nie kontroluję tempa na zegarku, staram się biec równo z grupą. Jest jakby coraz wolniej, zaczyna nas wyprzedzać inna grupa. Łapię się z nią i bez trudu utrzymuję tempo. 13km robię w 5:40min/km - podbieg jednak dał w kość. Zaraz za podbiegiem 2. bufet - łapię kubek i bez zwalniania wciągam wodę. Jest lepiej niż dobrze, choć tracę ponad 20s do docelowego tempa. Ale kolejny 14km robię już tempie 5:07min/km. Zaczynam odczuwać pasmo, ale uspokajam się, że ból jest niewielki i zaraz minie. Niestety ból nie mija i mimo że kolejne kilometry robię w tempie 5:08 ból narasta. Zamiast zastanawiania się kiedy przyspieszyć zaczyna zastanawianie się ile jeszcze noga wytrzyma. Na koniec 16km mam tylko 11s straty do docelowego tempa, ale ból jest tak intensywny, że muszę stanąć. ŻAL, bo do tej pory wszystko szło zgodne z planem, nie byłem ujechany i miałem możliwość, aby przyspieszyć.

17-21km

Robię krótkie rozciąganie i próbuję biec dalej. Rozciąganie na chwilę pomaga, ale nie rozwiąże problemu. Zostaje mi marszo-trucht do mety, bo przecież na koniec wyściu czekał nie będę. Z kalkulacji wynika, że powinienem dotrzeć przed upłynięciem 2h. Mijają mnie kolejni zawodnicy. Widzę, że obie grupy z którymi biegłem wcześniej poszły w rozsypkę. Kolejne km robię w średnim tempie 7min/km.

Meta

Na metę docieram niecałe 2min przed upływem 2h, ale to nie ma żadnego znaczenia, podobnie jak ostateczna pozycja. Na mecie czeka na mnie Żona - ponownie okazuje się, jak miło jest mieć swojego kibica :). Odbieram medal i szybko zawijamy się do teściowej na świętownie urodzin.

Na mecie mija mi żal z 17km - dwa miesiące po wznowieniu treningów byłem w stanie biec tempem, które pozwalałoby złamać 1h50min w półmaratonie, a może nawet zbliżyć się do życiówki z Wrocławia. Po raz kolejny widzę, że moja samodzielna praca przynosi wymierne rezultaty. A na swój wymarzony wpis najwyżej jeszcze chwilę poczekam.

Jeśli chodzi o samą organizację, to nie mam uwag. Świetne kameralne zawody. Plusy:
+ Możliwość dojazdu kibiców na metę i swobodnego wyjazdu w trakcie trwania wyścigu.
+ Bufet po dwóch stronach drogi.
+ Depozyt dostępny na mecie.
+ Zorganizowany transport powrotny.
+ Naprawdę fajna i dobrze wykonana koszulka
+ Niskie wpisowe (30PLN w pierwszym terminie)
Mam nadzieję, że za rok powtórzą imprezę, bo z dużą przyjemnością ponownie stanę na starcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz