poniedziałek, 7 marca 2016

Wrocławska Dycha 2016

Niedziela 06.03.2016 była dla mnie w jakiś sposób dniem wyjątkowym - po 4 miesiącach od ostatniego startu, w tym 1.5 miesiąca przerwy biegowej w ogóle, ponownie stanąłem na starcie zawodów. Mierzyłem się z dystansem 10km we Wrocławskiej Dysze i choć nie wszystko poszło tak jak chciałem, to w sumie jestem zadowolony :).

Przed startem po cichu marzyłem o złamaniu 50min. Mocno deszczowa pogoda w dniu zawodów w połączeniu z trasą przełajową stawiały ten mój plan pod dużym znakiem zapytania, ale mimo wszystko postanowiłem zaryzykować. Po 3km rozgrzewki byłem gotowy do biegu.

1-2km

Błoto, tłum i wyprzedzanie. To najlepsze podsumowanie tych dwóch kilometrów. Mimo błota, wyprzedzania i biegania slalomem i poboczami udało mi się utrzymać tempo w okolicach 5min/km, czyli zgodnie z pierwotnymi założeniami. Jedyne pytanie, jakie sobie zadawałem, to czy dam radę to utrzymać, czy jednak odpadnę.

3-5km

Na 3km miałem wrażenie, że serce zaraz mi wyskoczy z piersi. Wiedziałem już, że przeszarżowałem i nieznacznie zwolniłem, do ok. 5:10min/km. Stawka zaczynała się powoli rozciągać, biegło się więc dużo łatwiej, mimo że kałuż nie brakowało. Na tym odcinku były dwie nawrotki, których bardzo nie lubię i po których trudno było mi wrócić do rytmu. Na tym etapie jeszcze bardziej wyprzedzałem, niż mnie wyprzedzano, ale moje szanse na 50min malały z każdym metrem.

6-8km

Po osiągnięciu półmetka doszedłem do wniosku, że nie dam rady drugiej pętli w takim tempie i wyraźnie zwolniłem, do ok.5:45min/km. Wreszcie uspokoiłem tętno i oddech, ale teraz to biegacze, którzy na pierwszej pętli nie zaliczyli zajezdni jak ja masowo mnie wyprzedzali. Nie pierwszy raz spotyka mnie taki los, muszę popracować na negative splitem.

9-10km

Trochę odpocząłem i udało mi się nieco przyspieszyć. W tym momencie panował już spory luz na trasie, więc choć o wyprzedzaniu nie mogło być mowy, to zacząłem trzymać tempo stawki. Na ostatnim kilometrze udało mi się przyspieszyć do tempa zbliżonego do 5min/km, ale o sprincie przed metą nie było mowy.

Meta

Na metę wbiegłem z czasem netto 52min40s. Biegnąc drugą połówkę bałem się, że będzie dużo gorszy, ponad 55min, więc te 52 z przodu naprawdę mnie ucieszyły. I nawet nie psuło mi humoru, że mój Garmin zmierzył tylko 9.8km oraz że wyprzedziło mnie ponad 300 zawodników (na ponad 500 startujących).
Za metą oddałem numer, odebrałem medal, wciągnąłem zachwalaną przed zawodami kanapkę i poszedłem dobijać kilometry, aby tego dnia zbliżyć się do dystansu półmaratonu.

Losowanie nagród

Po przebiegnięciu 5km wróciłem na metę, na dekorację i losowanie nagród. Na to ostatnie czekałem najbardziej :). Nie rozwodząc się, miałem trochę szczęścia, gdyż wylosowałem pakiet startowy do Półmaratonu Mietkowskiego, ale też trochę pecha, bo następną losowaną nagrodą był weekend dla dwóch osób w pięciogwiazdkowym hotelu. No trochę marzyłem o takim wyjeździe z Żoną, ale to może następnym razem :).

Podsumowanie

Lubię takie nieduże zawody (bieg ukończyło 537 osób), gdzie nie trzeba być dwie godziny przed startem, nie ma problemów z dojazdem i wyjazdem i jest tak normalnie, bez zadęcia.
Z plusów organizacyjnych - możliwość odebrania pakietu dzień, nawet dwa wcześniej, całkiem pokaźny pakiet startowy, w sumie nieduże wpisowe. Z minusów - przed dekoracją zabrakło ciepłej herbaty. Czyli generalnie organizacyjnie jak najbardziej ok.
Czy będę tutaj za rok? Na pewno nie jest to impreza obowiązkowa, ale silny kandydat na pierwszy bieg w sezonie. Tylko te nawrotki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz