piątek, 11 marca 2016

Tak było w 2015: 8. Półmaraton Ślężański

O Półmaratonie Ślężańskim słyszałem wiele dobrego (zasadniczo same superlatywy) od biegających kolegów od jakiegoś już czasu. O ile w 2014 było dla mnie jeszcze za wcześnie na ten trudny półmaraton, o tyle w 2015, mając już dwa płaskie półmaratony za sobą mogłem spróbować zmierzyć się z jego wymagającą trasą.


Przygotowania

Nie przygotowywałem się jakoś szczegolnie do tego startu. Traktowałem go jako sprawdzenie na początku sezonu gdzie jestem w drodze do głównego celu na 2015r, którym był maraton we Wrocławiu. Niestety, przed samą "Sobótką" nie mogłem regularnie trenować, ponieważ w połowie lutego pojawił się problem z bólem piszczeli, który momentami uniemożliwiał bieganie. Tym nie mniej mając w marcu w nogach ponad 50km miałem nadzieję na spokojny bieg od startu do mety, a jak się uda, to czas poniżej 2h.

21.03.2015, Sobótka

W tym pięknym, wiosennym dniu zameldowałem się sam, bez rodziny w podwrocławskiej Sobótce, w której jest start i meta półmaratonu. Ostrzeżony przez koleżankę o problemach z dojazdem i parkowaniem w dniu półmaratonu przyjechałem nieco wcześniej i nieco dłuższą drogą, dzieki czemu dojechałem bez korków i bez problemu znalazłem miejsce parkingowe.
Szybko odebrałem pakiet, obejrzałem nieduże expo i czekałem na start (to był ten czas, kiedy nie odkryłem jeszcze zalet krótkiej przebieżki przed zawodami), zastanawiając się, jak ta wiosenna, słoneczna pogoda wpłynie na bieg. Kręcąc się przy starcie spotkałem kolegę Marcina, z którym wspólnie ustawiliśmy się gdzieś na początku strefy powyżej 2h. Punktualnie o 11 (kolejny plus dla organizatora) dano sygnał do rozpoczęcia biegu.

1-9km

Kto biegł ten półmaraton lub widział profil to wie, że pierwsze 9km to w zasadzie podbieg, szczególnie od 5-9km na Przełącz Tąpadła. Zwłaszcza w tym biegu zbyt ostry początek oznacza błyskawiczną "zajezdnię" i długie umieranie w drugiej, pozornie łatwiejszej połowie trasy. Mając to w pamięci zacząłem spokojnie - pierwszy kilometry w ok.6min. W słuchawce miałem Endo ustawione na półmaraton w 2h, które mówilo mi, że biegnę wolniej niż potrzeba, ale się tym nie przejmowałem, wiedząc, co czeka mnie dalej. 9km pokonałem w ok.52min, co czasem rewelacyjnym nie jest, ale zachowało mnie we względnie dobrej kondycji na dalszą część biegu.

10-16km

Od 10-16 km jest zbieg :). Można tam się rozpędzić. Mój najszybszy kilometr na tym odcinku przebiegłem w 4min40s. Dzięki temu Endomondo zaczęło dawać mi nadzieję na złamanie 2h. Jeszcze bardziej w to uwierzyłem, gdy na 15km najpierw dogoniłem grupę z pacemakerem na 2h, a później czując się bardzo dobrze bez większego trudno zostawiłem ich za sobą. Gdybym wiedział, co mnie dalej czeka, pewnie bym tego nie zrobił, ale jakoś z oglądu profilu trasy nie zapamiętałem, co będzie na ostatnich kilometrach.

17-21km

Biegłem sobie zadowolony, Endo projektowało czas na poziomie 1h56min, a tu nagle moim oczom ukazał się podbieg, którego się nie spodziewałem. Nic to, wiem gdzie jestem. Jestem blisko mety, ten podbieg i już koniec. Po krótkim podbiegu zobaczyłem równie krótki zbieg, a za nim ... kolejny podbieg. Lekko się podłamałem, ale przecież byłem coraz bliżej mety, wiedziałem, że to musi być koniec. Na szczycie podbiegu rozczarowałem się po raz drugi - zbieg i kolejny podbieg. W tym momencie miałem już naprawdę dosyć i miałem ochotę przejść do marszu, tym bardziej że bardziej mnie wyprzedzano niż ja wyprzedzałem. Na szczęście udało mi się zmobilizować i utrzymać bieg, w sumie na przyzwoitym tempie - na przestrzeni tych 4km żadnego kilometra nie przebiegłem poniżej 6min/km. Po osiągnięciu trzeciego podbiegu do mety zostało kilkaset metrów, więc nie mogło być źle, ale ponieważ nie widziałem samej mety, nie wiedziałem co będzie dalej. Poruszając się do przodu resztką sił zobaczyłem zawodników skręcających do hali, gdzie było biuro zawodów, a zaraz za bramą metę. Już nic nie mogło mnie zaskoczyć :).

Meta

Na metę wbiegłem naprawdę zmęczony, ale zadowolony, bo czas poniżej 1h58min był moim rekordem życiowym - nigdy szybciej, nawet na treningu, nie przebiegłem półmaratonu. Do tego przebiegłem w całości, piszczele nie sprawiły mi żadnych kłopotów, trafiłem ze strojem i jedzeniem - procentowało doświadczenie z wcześniejszych półmaratonów, które mnie lekko sponiewierały. Odebrałem medal, poszedłem po makaron i spotkałem kolegę Wojciecha. Wspólnie śledziliśmy, jak pobiegli nasi znajomi - okazało się, że wszyscy zaliczyli udane zawody. Jak trochę ochłonąłem, to pstryknęliśmy pamiątkowe foty i poszedłem do samochodu, aby jechać do domu - kolejny medal czy inna dekoracja mi nie groziła ;).


Podsumowując, mogę potwierdzić wszystkie pozytywne opinie zasłyszane przed biegiem - atrakcyjna i wymagająca trasa, dobra organizacja, wyjątkowa atmosfera. Dodając do tego piękną wiosenną pogodę i bardzo przyzwoity własny występ otrzymujemy mieszankę praktycznie idealną :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz