wtorek, 29 marca 2016

Tak było w 2015: Szosowy Klasyk Miękinia

Kolarstwo szosowe to moja niespełniona miłość - od zawsze lubiłem jeździć rowerem (w przeciwieństwie do biegania), regularnie oglądałem wyścigi w TV i marzyłem o rowerze szosowym. Sportowo to pięta achillesowa - nie mam czasu trenować, a w zawodach zazwyczaj zajmuję miejsca w końcówce stawki. Nie licząc lokalnego Śniadania Mistrzów praktycznie więc nie startuję. Ale gdy okazało się, że 19.04.2015r. przez moje okolice będzie jechał Szosowy Klasyk 2015 nie mogłem odmówić sobie przyjemności startu.

Zawody były organizowane w weekend z Bikemaratonem w Miękinii, który jechałem z najstarszym dzieckiem. Do wyboru dwa dystanse - MINI (46km) i PRO (92km) po pętli 23km, w tym ze znanym mi ze Śniadania Mistrzów podjezdzie w Brzezince. Limit na całość 4h.
Długo nie mogłem się zdecydować który dystans wybrać. W momencie zapłaty wpisowego trochę przez przypadek miałem wybrany dystans PRO, później nie dało się tego zmienić i tak już zostało. Cel mógł więc być tylko jeden - ukończyć w limicie.
Logistyka na start była bardzo prosta - 5km od domu to idealny dystans na krótką rozgrzewkę przed startem. Start o 11., wyszedłem z domu grubo po 10. i mimo konieczności cofnięcia się do domu i korekty ustawień hamulca byłem na starcie długo przez rozpoczęciem zawodów.

1. pętla (1-22.5km)

Ustawiłem się w tyle stawki, bo to było pewne, że jakakolwiek grupa się nie uformuje, od razu mi odjedzie. Zgodnie z przewidywaniami tak się stało. Próbowałem trzymać koło zawodników jadących również z tyłu, ale wciaż byli dla mnie za szybcy. Zostawała mi samotna jazda. Jedyną, ale niemałą motywacją byli znajomi stojący przy trasie i dopingujący mnie do jazdy - pierwszy raz tego doświadczyłem i powiem Wam, że daje super "kopa" :).
Podjazd w Brzezinie pokonałem rześko, bez większej zadyszki czy bólu w nogach. Tutaj byłem jeszcze świeży.
Gdzieś w połowie pętli dojechał do mnie starszy zawodnik, który zaproponował wspólną jazdę. Wydawało mi się to lepszą alternatywą niż samotna jazda i przystałem na propozycję. Szło nam nawet zgodnie do momentu, w którym mój towarzysz postanowił się zabrać z którą z szybszych od nas grup (pewnie z dystansu MINI). To było dla mnie za dużo i puściłem koło.
Czas pętli: 50min30s.

2. pętla (23-45km)

Wjazd na tę pętlę to największe rozczarowanie i minus dla organizatora. NIE BYŁO bufetu, mimo że na mapie trasy wyraźnie strefa bufetu była zaznaczona. Miałem ze sobą pół bidonu wody, żadnego jedzenia i perspektywę ponad 60km przed sobą. Nie wyglądało to dobrze.
Na tej pętli pojawili się kolejni moi kibice - Żona z dziećmi i sąsiadami. Ich doping był jeszcze bardziej żywiołowy niż znajomych na pierwszej pętli :). Przebiłem piątkę z kim się dało, a do tego próbowałem uchwycić bidon, który podawał mi kolega mojego syna. Niestety to nie był bidon. Jedzenie i picie dalej nie wyglądało dobrze i nie miałem pomysłu co z ty zrobić.
Czas pętli: 52min15s.

3. pętla (45.5-67km)

Sponsorem tej pętli i wszystkich następnych kilometrów okazała się moja Żona. Gdy tylko zobaczyła, jak na wcześniejszej pętli łapię rzekomy bidon domyśliła się że mam problem z jedzeniem i piciem i szybciutko zorganizowała dla mnie aprowizację. Na tej pętli dostałem bidon pełen izotonika, batona i banana. Zjadłem, napiłem się i kolejne kilometry połykałem przy narastającym zmęczeniu. Podjazd z Brzezinie dawał się coraz bardziej we znaki. Gdzieś na tej pętli zdublował mnie czub wyścigu PRO. Mieli chłopaki moc i prędkość.
Czas pętli: 54min.

4. pętla (67.5-90km)

Wjeżdżając na 4. pętle wiedziałem, że tylko katastrofa może odebrać mi ukończenie tych zawodów w limicie. Zasilony przez Żonę kolejnym biodem i batonem miałem przed sobą ostatnie 20km samotnej jazdy. W tym momencie zacząłem rozglądać się wokół siebie i zobaczyłem ile ludzi organizatora (strażacy, policjanci i inni wolontariusze) stoi na trasie, abym ja mógł się wlec na tym końcu. I stali tam już ponad 3h. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko im dziękować za ich trud i czas (oni nie mieli swojego bufetu). I na tym samotnym i powolnym pokonywaniu ostatnich kilometrów połączonym z podziękowaniem dla służ organizatora minęła mi ostatnia pętla.
Czas pętli: 57min30s.

Meta

Na metę wjechałem blisko 30min przed końcem limitu. Na scenie trwała dekoracja, ale mnie to z oczywistych względów nie dotyczyło. Jak zsiadłem z roweru to ze zmęczenia złapał mnie taki bół mięśni pleców, że musiałem się położyć. Leżąc na trawie i dochodząc do siebie zobaczyłem, że na metę wjeżdża kolejny zawodnik. Był ten sam zawodnik, z którym próbowałem jechać na pierwszej pętli. Okazało się, że na drugiej pętli miał wywrotkę. A więc nie tylko ukończyłem, ale nawet nie byłem ostatni. Niestety w kolarstwie mogę tylko o to walczyć.
Z wyników końcowych okazało się, że niecałą minutę przede mna przyjechał inny zawodnik w mojej kategorii wiekowej. Z międzyczasów widać, że różnica między nami wahała się na poszczególnych punktach między 1 a 2 minutami. Szkoda, że nie odnaleźliśmy się na początku i nie jechaliśmy razem - byłoby pewniej szybciej i przyjemniej.


Nie był to mój debiut na szosie, ale tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że szosa, a szczególnie długie dystanse to nie da mnie. Do samej organizacji, poza wielkim minusem za bufet, nie mogę mieć zastrzeżeń. Inni zawodnicy trochę narzekali na nawierzchnię, ale dla mnie tutaj nie było żadnego zaskoczenia - te dziury i nierówności po prostu były. Najważniejsze, że udało się uniknąć defektu czy innych przygód.
Ale największe brawa należą się dla moich kibiców i latającego bufetu. Dzięki :)! Bez nich chyba nie dotarłbym do mety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz