niedziela, 20 marca 2016

9. Półmaraton Ślężański

W sobotę, 19.03.2016r po raz drugi w mojej krótkiej karierze biegowej przyszło mi się zmierzyć z trasą Półmaratonu Ślężańskiego. Ponieważ od wznowienia treningów minęło zaledwie 1.5 miesiąca, powtórzenie wyniku z ubiegłego roku wydawało się satysfakcjonującym rezultatem. Ku mojemu zaskoczeniu i radości poszło zauważalnie lepiej :).

Podobnie jak rok temu byłem w Sobótce sam, bez rodziny. Przyjechałem sporo, bo ok.2h wcześniej, dzięki czemu z dojazdem, zaparkowaniem i odebraniem pakietu startowego nie miałem najmniejszego problemu i mogłem spokojnie przygotować się do biegu.
O ile rok wcześniej piękna wiosenna pogoda nie dawała żadnych wątpliwości jak się ubrać, o tyle tegoroczna aura, z kilkustopniową temperaturą, zachmurzonym niebem i nieśmiało przebijającym się słońcem budziła sporo wątpliwości co do stroju - czy ciepły czy lekki. Ostatecznie wybrałem lekki i to była bardzo dobra decyzja.
Aby ułatwić sobie powtórzenie wyniku sprzed roku planowałem wykorzystanie funkcji Virtual Racer w moim Garminie 610. Niestety, mimo wielu prób nie udało mi się wgrać ubiegłorocznego śladu z Endo jako wyścigu, w związku z czym zostały mi międzyczasy spisane na papier i umieszczone na nadgarstku. Mimo pewnego sceptycyzmu muszę przyznać, że sprawdziło się to bardzo fajnie.
Po 3km truchtu i krótkiej sesji rozciągania byłem gotowy do biegu.

1-9km

Od startu tłok, przed rokiem było jakoś luźniej. Bardzo szybko, bo już na 2km doszedłem pacemakera na 2h, a grupa wokół niego była istną zawalidrogą. Uporałem się z nią na 3km i pobiegłem dalej swoim tempem, zastanawiając się, czy nie za szybko się wyrywam do przodu. Tętno na szczęście nie było za wysokie, co dawało podstawy sądzić, że nie zapłacę zajezdnią za tę decyzję. Podbiegi na treningach zrobiły chyba swoje, bo biegło mi się nad wyraz luźno. Kolejne kilometry to obserwowanie powolnie rosnącej "przewagi" w stosunku do ubiegłorocznego występu, która na 9km na Przełęczy Tąpadła sięgnęła ok.50s. I dużo, dając nadzieję na lepszy wynik i mało, w razie kłopotów na dalszych kilometrach.

10-16km

Głównie zbieg. Starałem się nie dać ponieść dobremu samopoczuciu i wypracowanej przewadze - chciałem utrzymać tempo sprzed roku. Na tym odcinku zdziwiło mnie dużo osób lecących i wyprzedzających na łeb na szyję - coś, czego roku temu nie widziałem. Ich problem, a mój cel został osiągnięty, ponieważ na 16km miałem ok.54s przewagi w stosunku do ubiegłorocznego występu, a samopoczucie, tętno i nogi nie wskazywały nadmiernego zmęczenia.

17-21km

Na tym odcinku doceniłem decyzję o lekkim stroju. Od pewnego czasu biegliśmy przez nieosłonięty drzewami fragment trasy, a niebo się rozchumurzyło i pojawiło się piękne słońce. Ze współczuciem patrzyłem na te osoby, które wybrały strój ciepły. Mimo słońca i kolejnych podbiegów nie czułem ściany, czy kryzysu, choć na początku 19km zacząłem w nogach odczuwać trudy biegu. Na tym odcinku doszedłem dwóch swoich kolegów, których spodziewałem się wyraźnie przede mną. To było nad wyraz budujące. Dobre samopoczucie i tempo biegu potwierdzało się w międzyczasach, które wskazywały, że "przewaga" nad ubiegłorocznym startem stale i wyraźnie rośnie. Po 20km zaczęło odzywać się pasmo biodrowo-piszczelowe, ale nie na tyle, aby wpłynąć na bieg. Było tak dobrze, że na ostatnich kilkuset metrach mogłem przyspieszyć (co mi się zdarza bardzo rzadko). I choć raczej nie było to tempo 4:12min/km, jak twierdzi mój Garmin, to na pewno było żwawo.

Meta

Na mecie pojawiłem się ponad 2min wcześniej niż rok wcześniej, czyli z czasem 1h55min30s. Oznaczało to, że na ostatnich 4km nadrobiłem ponad minutę. I choć magiczne 1h55min wciąż nie padło, to i tak byłem (jestem) zadowolony.
Ciąg dalszy był podobny do ubiegłorocznego - odebrałem medal, poszedłem po makaron i spotkałem kolegę. Wspólnie śledziliśmy, jak pobiegli nasi znajomi - okazało się, że znowu wszyscy zaliczyli udane zawody. Jak trochę ochłonąłem, poszedłem do samochodu, aby jechać do domu - kolejny medal czy inna dekoracja tym razem również mi nie groziła ;). Zejście do auta, a w zasadzie ból nóg z tym związany, uświadomił mi, że dużo więcej tego dnia pobiec nie dałbym rady.
Last, but not least - analiza wyników pokazuje, że na każdym punkcie pomiaru byłem na coraz lepszej pozycji, co też nie jest oczywiste w moich startach. Z czasem różnice był coraz mniejsze, ale wytrzymałem do końca.

Sobótka po raz kolejny potwierdziła wysoki organizacyjny poziom. Poza naprawdę drobiazgami nie ma się do czego "przyczepić". Jeśli tylko dopisze pogoda (a nie będzie tak jak w 2014 -10oC), to jest to murowany kandydat na rozpoczęcie sezonu biegowego. Do tego bieg można "wcisnąć" między śniadanie a obiad, więc druga część dnia zostaje dla rodziny (lub dla składania mebli, jak w tym roku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz